Przed weekendem wybraliśmy się do Cisnej sprawdzić tak długo wyczekiwana trasę rowerową pod Honem. Z założenia jest to wąski szlak w całości przejezdny rowerem, na którym znajdują się sztuczne przeszkody o różnym stopniu trudności. Dobry singiel to zabawa dla każdego, zarówno amatora, jak i rowerowego wyjadacza. Nic więc dziwnego, że od dawna śledziliśmy ten projekt, a wszelkie pojawiające się zapowiedzi i zdjęcia tylko podsycały naszą ciekawość.
Dojazd:
Wjeżdżając do Cisnej od strony Leska skręcamy w prawo w kierunku Ośrodka Wołosań i Nadleśnictwa. Jest tam parking, na którym możemy zostawić samochód. Wybudowano również naprawdę dużą wiatę z miejscem na ognisko – niestety z przyczyn oczywistych na razie jest zamknięta…
Robimy przesiadkę na rowery i w drogę! Startujemy pod górkę asfaltem w kierunku Bacówki pod Honem i już po kilkuset metrach dojeżdżamy do parkingu. Co dalej? Nie wiadomo, brak wyraźnego oznakowania, gdzie rozpoczyna się ścieżka. Pamiętając mapkę, która przewinęła się w jednym z materiałów rozpoczynamy krótki, ale dość sztywny podjazd do Bacówki – tu również nie ma żadnej informacji. Pytamy napotkanych lokalesów i okazuje się, że wjazd na ścieżkę znajduje się na końcu parkingu. Odwrót. Faktycznie w prawym rogu parkingu wbity jest słupek, a z drugiej strony słupka malutka tabliczka z informacją o początku ścieżki – nie będziemy tego komentować.
Ruszamy wąską ścieżką lekkim podjazdem, jak przystało na singla, ścieżka wije się i co jakiś czas opadają do strumienia, są przejazdy przez wodę, nawrotki na mostkach – wszystko wygląda dobrze. Nawierzchnia trochę nasiąknięta wodą, w kilku miejscach szlak przecina leśną drogę (w tych miejscach trasa jest kompletnie nieprzygotowana), przejeżdżamy również przez monstrualnych rozmiarów jak na taki teren bandy. Droga cały czas prowadzi lasem, pokonujemy efektowne nawrotki i powoli zyskujemy wysokość. Po kilku kilometrach docieramy na szczyt i rozpoczynamy zjazd. Niestety coś jest nie tak, nie możemy utrzymać prędkości w zakrętach, zatrzymujemy się i już wiemy dlaczego. Podczas budowy nawierzchnię nadsypano i utwardzono po wewnętrznej stronie zakrętów i to tylko do połowy jego szerokości. Efekt? Nie można pochylić roweru, bo przeszkadza nachylenie terenu i po prostu nie ma na to miejsca, a szersza linia przejazdu powoduje wyjechanie ze ścieżki i zjechanie z nasypu – dramat.
Trochę zniesmaczeni tym faktem jedziemy dalej i oto kolejna niespodzianka. Tuż za ostrym zakrętem (oczywiście źle wyprofilowanym) znajduje się stolik, którego nie sposób przeskoczyć przy tak niskiej prędkości… Dalej kolejny ze źle zrobionym najazdem. Trafimy jeszcze na skalny próg – to chyba jedyna fajna przeszkoda na trasie i na sekcję rolerów usytuowanych na podjeździe… Trzeba dokręcić, żeby w ogóle na nie wjechać – dramat!
Dalej już tylko zjazd, kilka band i kompletnie nieprzygotowana błotniska końcówka przecinająca drogę z głębokimi koleinami. Wyjeżdżamy na znajomy już parking – nareszcie.
Jechaliśmy na objazd trasy pełni nadziei na dobrą zabawę. Cieszy jedynie fakt, że ktoś podjął inicjatywę budowy takiej atrakcji. Ewidentnie zabrakło tu konsultacji i nadzoru kogoś doświadczonego ze środowiska rowerowego. Mamy nadzieję, że to po prostu pierwsza tego typu budowa i trzeba zebrać potrzebne doświadczenie. Liczymy na wyciągnięcie wniosków i lepszy nadzór przy budowie kolejnych singli. Wiemy, że takie atrakcje cieszą się bardzo dużą popularnością wśród rowerzystów, których przecież w Bieszczadach nie brakuje! Z niecierpliwością i niepewnością czekamy na informacje o dalszym rozwoju „Bieszczadzkich singli”.